Ona i ja.
Niebo i ziemia, dzień i noc, Ying i Yang, bezsilność i moc, skała i piach..
I nawet chciałabym czasem uderzyć ją w twarz, potrząsnąć za ramiona, sponiewierać, unieść się na palcach, zajrzeć wgłąb przez te oczy ogromne i wydrzeć to, co najczulej w sobie pielęgnuje.
Nie mogę przestać patrzeć na nią, jak na małą dziewczynkę widywaną w piaskownicy na placu zabaw, ale nie w zwykłej zabawie do jakiej przywykliśmy, przez lata obserwując dziecko sąsiadów zza pelargonii ustawionej na parapecie zaraz za zlewem.
Przygarbiona, na klęczkach, z ufnością psa patrząca na każdego,kto choć na chwilę zatrzyma się przy niej, żeby podać jej jeden z tych kawałków, które od zawsze próbuje zbierać i mozolnie sklejać w jej dawne jestestwo.
Jak kolobus kirkii z pietyzmem przeszukujący swoją towarzyszkę życia w poszukiwaniu insektów, tak ona przeczesuje każdy załom swojej pamięci, co i rusz znajdując nowe szkiełko.
My precious, my precious, my ....
Podnosi je wtedy do góry, niczym proboszcz hostię na rezorekcji, pozwala przenikać przez nie światłu, które wydawać by się mogło, nagle stanie się uzdrowicielem i tchnie w to zimne, nic nie warte, poszarzałe szkło, nowego blasku.
Gładzi je, odkurza, poleruje, niczym wirtuoz struny, pieści jego krawędzie i kiedy już jest prawie gotowe, żeby jako kolejne precjozo dołożyć do pamięciowej mozaiki zbyt mocno, zdaje się, przyciska swój alabastrowy palec i już bez zdziwienia obserwuje toczącą się kroplę krwi.
Bez zdziwienia... To nie pierwsza kropla krwi, każde szkiełko działa tak samo, kusi i nęci, zdaje się szeptać... Nie porzucaj mnie, nie zostawiaj, jesteś podła, byłem dla Ciebie ważny, beze mnie nie dasz rady. Wywołuje ten nieznośny skurcz żołądka i dopuszcza do głosu Wodza Najwyższego - poczucie winy, po to by na koniec skaleczyć...
Ona i ja.
Mapa psyche obnaża bezlitośnie, z nieskrywaną pasją ekshibicjonisty, historię kamiennego monumentu.
Szczeliny duszy, nieporadnie upchnięte hydraulicznymi pakułami, przeciekające żółcią i niestrawionymi resztkami to uczuć ,to emocji to doświadczeń, zdają się zionąć pustką. Rozłupują spiżowy pomnik z łatwością kornika drążącego zmurszały pień.
Moje uskoki i załomy duszy są zabetonowane i uzbrojone drutem Fi12.
Każdy system immunoligiczny jest w stanie wyprodukować ten rodzaj betonu, który scali na zawsze ranę, przy odpowiednim zaś dbaniu łaskawie obejdzie się z duszą, pozbawiając ją nawet blizny.
Na jej placu boju leży już piach, pierwszy składnik do spoiwa....Czasami spada deszcz.
Lubię kiedy przy pierwszych jego zwiastunach z trudem acz ufnością podnosi się z tej służalczej pozycji i staje z podniesionym czołem i uchylonymi ustami ,wyczekując na pierwszą kroplę, która zwilży jej spierzchnięte od łaknienia zmiany usta.
O palpitację serca przyprawia mnie kiedy wyciąga ten swój ukochany parasol połatany skrawkami pamięci i rozgoryczenia,poprzetykany nicią z pobliskiej pasmanterii z kolekcji "znów będzie tak samo", rozpościera go nad sobą, nie pozwalając żeby zmył choć gram starannie nakładanej na ducha glinkowej maseczki, która ma pełnic rolę nowej JEJ. Zapominając, że przy najmniejszym grymasie pęka i rozsypuje się, z tym większą siłą tworząc kolejną szczelinę im większy grymas ją wywołał
Ona i ja.
Konsekwencja- niekonsekwencja, porządek- bałagan.
I przyjdzie burza. Nie pozostanie jej nic innego jak tylko się jej poddać. Nie zdąży pobiec po parasol, nie zdąży przeanalizować..
To będzie czas jej zmartwychwstania.
Ona i ja - tak dalekie i tak bliskie, tak inne i tak podobne