piątek, 26 grudnia 2008

Bliźniacza gwiazda


Istnieją w kosmosie gwiazdy bliźniacze, obracają się wokół własnej osi i żyja wspólnym życiem, wymieniają się materią, gazami i energią aż w pewnym momencie jedna z nich, silniejsza zaczyna przekształcać się w czerwonego olbrzyma, a jej jeszcze do niedawna równorzędna bliźniaczka , karłowacieje i w końcu wybucha pozostawiając po sobie obłok gazu.

Wniosek?

Mamy wiele wspólnego z kosmosem..

Znajdujemy sobie tę, ( tym razem juz na pewno) drugą połówkę, która staje się naszą bliźniaczą gwiazdą, a nawet Gwiazdą, wymieniamy energię, materię, płyny, gazy ( ale to ukradkiem), aż pewnego dnia jedno z nas budzi się i z przerażeniem odkrywa, że staje się karłem.

Karzeł oddał już wszystko co mógł oddać, nic więcej nie jest w stanie zaoferować, traci energię, przestaje świecić aż w końcu zapada się w sobie i wybucha, rozpadając się na kupę niepotrzebnego pyłu...

Nawet jeszcze w momencie wybuchu ma 50/50 procent szans, że wybuchnie dwojako.

Wybuchnie jako Nova , z dużym więc prawdopodobieństwem, odrodzi się w coś całkiem nowego, mocniejszego i silniejszego lub Supernova, ale wtedy zostanie zapamiętany tylko jako ogromny wybuch i rozpryśnie się w mgłę nie mającą szans powrotu do pierwotnego choćby stanu. Będzie krążył w galaktyce i próbował przylepić się do innych, jasno święcących gwiazd po to tylko, żeby się ogrzać, ale nie będzie traktowany przez nie jako coś interesującego, będzie traktowany tylko w kategoriach przyrostu masy. Tym sposobem niegdysiejszy karzeł, po wybuchu, pozostawi po sobie ślady na innych planetach, ale juz nigdy nie urośnie w siłę...

Nie zawsze lepiej jest być SUPER

czwartek, 25 grudnia 2008

Fetysz







Mam korbę na punkcie stóp...



Nie tylko na punkcie moich stóp, mam korbę na punkcie wszystkich stóp, które pojawiają się na mojej drodze.



Łapię się na tym, że czasem mam więcej emocji do nich samych niż do ich właściciela. Co dziwniejsze, stopy wyzwalają we mnie takie uczucia, którymi nie zdarza mi się obdarowywać ludzi a na moje nieszczęście, częściej są to odczucia nie mające nic wspólnego z zachwytem :(.



Oszczędzę Wam opisu co lepszych egzemplarzy, które zdarzyło mi się, z wątpliwą przyjemnością, zobaczyć.



Dość, że powiem, że zdarzyło mi się parę razy odesłać potencjalnego kopulatora z kwitkiem, bądź, jeśli był wyjątkowo urodziwy do pedicurzystki.



Vivat zima!!



Skamieliny, stalakyty i stalagmity uwięzione.



Mam spokojną głowę do lata.

Empatia

Empatia (gr. empátheia ‘cierpienie’) - w psychologii zdolność odczuwania stanów psychicznych innych istot (empatia emocjonalna), umiejętność przyjęcia ich sposobu myślenia, spojrzenia z ich perspektywy na rzeczywistość (empatia poznawcza).

Komponent poznawczy empatii, ale bez emocjonalnego, jest istotą decentracji.

Osoba nie posiadająca tej umiejętności jest "ślepa" emocjonalnie i nie potrafi ocenić ani dostrzec stanów emocjonalnych innych osób. Silna empatia objawia się między innymi uczuciem bólu wtedy, gdy przyglądamy się cierpieniu innej osoby, zdolnością współodczuwania i wczuwania się w perspektywę widzenia świata innych ludzi.

Psychologowie zastanawiali się skąd bierze się uczucie empatii i dlaczego niektórzy ludzie są go pozbawieni. Empatia jest jednym z najsilniejszych hamulców zachowań agresywnych, więc jest to także pytanie istotne z punktu widzenia inżynierii społecznej






Jestem empatyczna, zabije mnie to kiedyś...

środa, 24 grudnia 2008

Fall in love or fall in hate.
Get inspired or be depressed.
Ace a test or flunk a class.
Make babies or make art.
Speak the truth or lie and cheat.
Dance on tables or sit in the corner.
Life is divine chaos.
Embrace it.
Forgive yourself.
Breath..
And enjoy the ride

poniedziałek, 22 grudnia 2008

Uczta dla oka ucha i ciała

Gdybym to mówiła to powiedziałabym, ze głos mi się łamie, ale piszę, tak więc łamią mi się paznokcie.. Kilka minut temu skończyłam oglądać koncert Madonny z Londynu, to stary koncert, ale nie miałam przyjemności go wcześniej obejrzeć.
Hitchcock w czystej formie , na początku trzęsienie ziemii, a potem już tylko emocje narastały i narastały..
Widowisko na miarę wydarzenia roku, feeria kolorów i niemalże zapachu. Wszystko skrojone na miarę u najlepszego krawca, żadnego miejsca na pomyłkę, żadnego fałszywego kroku. Doskonały pomysł i wykonanie.
Przez bite 2 godziny moja skóra żyła własnym życiem na przemian marznąc i rozgrzewając się do czerwoności . Na karku permanentna gęsia skórka a usta bożonarodzeniowe - w karpia.

Taak, jestem muzycznie wrażliwa...


niedziela, 21 grudnia 2008

Nasiadówka

Nie piję alkoholu, nie lubię jego smaku. Wczoraj skusiłam się na kieliszek malibu, nawet sama je przygotowałam w moim dizajnerskim szejkerze z zakrętką typu twist off.
Dzisiaj zastanawiam się kim jestem..
Z pozoru kobietą, ale to podskórny testosteron decyduje jak mam się zachowywać. Moja hardość i zacięcie momentami przerażają nawet mnie samą. I gdzieś w głębi chciałabym być przereklamowaną "stuprocentową kobietą", chciałabym umieć nagoinstynktowo zakładać nogę na nogę i kokieteryjnie odrzucać włosy z czoła, ale nic z tego idę jak czołg i ściskam włosy gumką frotką. Bywam oschła i kąśliwa, cyniczna i ironiczna, nie lubię siebie takiej.
Jestem świadoma swojej przewagi na tyle, że zdarza mi się ocierać o granice dobrego smaku i czegoś, co potocznie zwane jest kulturą.
Na szczęście są wokół mnie osoby , które mają do mnie cierpliwość i nic nie robią sobie z mojej żołnierskiej buty. Jedną z nich jest Marysia...

Okoliczności naszego poznania, trywialne, internet.
Umówiłyśmy się na Placu Wilsona, nie miałam problemu żeby ją poznać, choć nigdy wcześniej nie widziałam jej zdjęcia.
Platynowa, krótka czupryna i wielkie sarnie oczy, to obraz kotwica z tego czasu..
Bez skutku doszukiwałam się skaczących ogników w tych oczach jak czeluść, kiedy rozkutała się z tych wszystkich szali, rękawic i puchów pomyślałam, obraz nędzy i rozpaczy, przygarbiona sylwetka, pergaminowa skóra i tylko te oczy smutne i ogromne dawały nadzieję, że to wszystko da się jakoś przejść.
Zaimponowała mi jej wiedza i sposób w jaki mówiła, słuchałam jej tak jak czyta się książkę, z przekręconą głową i szeroko otwartymi oczami, chłonęłam każde słowo, którym ona uprawiała literacką żonglerkę. Pomyślałam wtedy jak daleko jest poza jej rówieśnikami.
Nie spotykałyśmy się często, ba, w czasie teraźniejszym zabrzmiałoby: nie spotykamy się często, ale za to intensywnie, czas operacyjny od wejścia do snu jest wykorzystany do granic wytrzymałości, żegnamy się już wieczorem, przed snem. Przyczyna? Groteskowa :)
Nikt nie podniesie mnie o godzinie 05:00 just to say good bye.
Nie jestem wdzięczną osobą do bycia przyjacielem, tak samo jak nie jestem wdzięczną osobą do bycia narzeczoną, dziewczyną a już na pewno nie żoną.
Nie wiem skąd ona wzięła siłę, żeby się przeze mnie samą przebić, im bardziej ona mnie chciała tym bardziej ja ze swojej twierdzy zrzucałam rozpędzone kamienie, im bardziej jej zależało, tym bardziej ja lałam lawę.Robiłam to trochę świadomie, licząc że będzie konsekwentna. To tego w tym czasie najbardziej jej brakowało - konsekwencji.Z perspektywy czasu myślę, że nie robiła uskoków, myślę, że celowo stawała na drodze i tego kamienia i tej lawy. Poturbowała się i poparzyła, ale na czubek wiezy dotarła w sprytnie ,w tak zwanym międzyczasie, zorganizowanej zbroi rycerza, silna i zdeterminowana.
Widziałyśmy się wczoraj, otworzyłam drzwi i pierwszy raz od długiego czasu zobaczyłam to na co czekałam.
Prześliczną, znów platynową czuprynę, iskierki w oczach i cudny uśmiech.
Czekałam na to dwa lata, warto było..

Idę wysmarkać nos, poryczałam się...
-Wiesz dlaczego byłaś w szpitalu?
-Kaszlałam..
-Nie dlatego byłaś w szpitalu, byłas tam, bo byłaś krytycznie odwodniona, dalczego nie prosisz nikogo, zeby Ci podał herbatę?
-Nie chcę nikogo fatygować
-Mamo.....

-Masz marzenia?
-Pytasz o świąteczny prezent?
-Tak.
-Chciałabym dostać wielką torbę czekolady
-Tylko czekoladę?
-Nie, mogą być też batoniki

piątek, 19 grudnia 2008

Nieświadomość dziecka

Przypadkiem zupełnym, wczorajszego wieczora, obejrzałam program dotyczący reklam. Sama jestem mało podatna na reklamy, a nawet mogę poszczycić się wynajdowaniem no name-ów doskonałej jakości, często przewyższających te, z rzekomej górnej półki.
Otóż progam ten pokazywał co reklama robi z dziećmi.. Nie od wczoraj wiedziałam, że dziecko to niezwykle podatny odbiorca reklamy , ale to co zobaczyłam lekko mnie zszokowało...
Być może gdybym była matką rózowego bobasa, czy nawet małego szelmy w spodenkach w kratę i nawet szelkach, zwrociłabym na to uwagę, ale z racji mojego przytłumionego instynktu macierzyńskiego, który z czasu tylko ma zrywy niepodległościowe, tłumione zresztą w zarodku krwawą rewoltą, bądź też partyzancko przeczekane pod liściem łopianu, zwróciłabym na to uwagę. Ale do rzeczy..
Otóż te własnie dzieci, które siedzą przed telewizorem i wtłaczane są im do głowy różowe Barbie i Matchboxy na resorach stają się, zwłaszcza przed świetami, małymi terrorystami, nie są to zwykli terroryści, to świadome i absolutnie pewne osoby, czego, akurat na te święta potrzebują.
Napchane reklamą dziecko nie potrzebuje pod choinkę samochodu, lalki czy klocków. One chcą barbie mariposa, girlie chou chou, bulkheada, animowanego konwertującego sie blastera i nieśmiertelne klocki lego. Co to jest ten blaster???
Skąd 5 -letnie dziecko to wie?
Reklama z łatwością trafia do dziecka z prostej przyczyny, dzieci nie rozróżniają fikcji od rzeczywistości, dla nich, to co widzą w telewizji jest prawdziwe. Swoją drogą ciekawe co by sie stało, gdyby dorosłą osobę pozbawić tej umiejętności rozróżniania fikcji od realu? Hehheheh. Sodomia i Pogoria.
I żal tych rodziców, bo cóż oni biedni mogą zrobić? No tylko kupić, przecież nie chcą, żeby ich dziecko zostało wyrzucone poza margines. Mechanizm jest prosty - nie masz zabawki z TV, nie jesteś w naszej paczce.
Chyba i my mamy ciągle coś z tych dzieci, niefajnie jest stać Wartburgiem obok A szóstki ...

czwartek, 18 grudnia 2008

Szczerość (nie)szczerość

Wielokrotnie spotykam na swojej drodze ludzi, którzy jako kardynalną cechę swojego charakteru uważają szczerość. Nie będę oryginalna, sama też przypisuję sobie tę wlasnie cechę. Zdarzają się jednak dni, kiedy zastanawiam się na ile ta szczerość, która jakby nie bylo, traktowana jest in plus, jest zwyczajnie niepotrzebna.
Oprócz szczerości mam też inną cechę - ufność,ufność malego dziecka, ta mnie gubi a jakos mimo wszystko nie mogę się jej pozbyć. Ale, wracając do szczerości...
Ci sami ludzie, którzy samych siebie uważają za szczerych do granic ludzkiej wytrzymalosci, najczęściej nie potrafią tejże prawdy przyjąć od innych,którzy im ją objawiają, dziala to jak próba instalacji gg na Mac-u, niby to samo, niby komunikator a jakos z tym systemem nie dziala.
Malo tego, potrafią się koniec końców obrazić. I weź tu czlowieku bądź mądry.
Chcialam się rozwinąć w tej kwestii i rozpędzilam się na klawiaturze, ale zlamal mi się paznokieć..
Na dobry początek dnia, amazing ... oczywiscie dzięki nieocenionemu Kubie :)

środa, 17 grudnia 2008

Wszystko się sprzysięgło.

Nie wiem skąd to się bierze, ale podążając za smęcącą się w Zetce kolędą-pastorałko-piosenką, ( jak to się do cholery nazywa??!) jest taki dzień, zwykły dzień... kiedy ozywają rzeczy martwe. Najczęściej oczywiście ozywają wtedy, kiedy dzień wypchany jest zajęciami jak parciany worek owsem, zaraz po sierpniowej zbiórce.
Cały wczorajszy dzień wyglądał właśnie tak, jakby armia nieożywionych przedmiotów wokół mojej własnej osi napiła się ożywiającego eliksiru i po latach upokorzeń stanęła ramię w ramię w pełnym rynsztunku, żeby w końcu pokonać swego prześladowcę, czyli, wypisz, wymaluj mnie.
Tak więc połyskiwały w słońcu i koncerze w rękach husarów i halabardy i zwykłe szable, ale za nimi podązały niestety w zwartym szyku, bardziej współczesne działa artyleryjskie i obrona przeciwlotnicza. Przepadłam..
Dzień zaczął się jak zwyke 07:10 i już wtedy powinnam była dostrzec ciemne chmury na firmamencie nieba, a zaraz po tym zakopać się w pierzyny i tak przeleżeć do końca dnia, wiedziona słusznym przeczuciem, ze coś nie gra, ale nie, licho mnie tknęło.. Wstałam i to był początek końca...
C.D.N.

wtorek, 16 grudnia 2008

(Nie)świątecznie

Od kilkunastu dni, jak tylko przekroczę próg mojego biura, wita mnie dźwięk dzwonków, radośnie doczepionych do rączych reniferów z Laponii, oczywiście renifery nie czekają zaraz za progiem, one zwyczajnie wdarły się do rozgłośni radiowych, a że zwykle jestem kilka minut po ósmej w pracy to ktoś już zdąrzy pootwierać wszelkie możliwe kanały radiowe, którymi to owe renifery wdzierają się.
Niby nic a jednak..
Nie, żebym miała coś do czekoladowego renifera, ja nawet nie mam nic do tych podoczepianych świątecznych dzwonków, ale za to mam do samych świąt..
Pamiętam z dzieciństwa zapach pierników, które piekła moja babcia.
Babcia nie była zwykłą babcią, Babcia była czarodziejką o pogodnej, acz pooranej przez czas zmarszczkami, twarzy. Miała miękkie dłonie, gładko zaczesane włosy, upięte w gigantycznych rozmiarów kok a w nim szylkretowe klamry, pachniała lawendą i starością. Krzątała się zawsze po domu z zatroskaną twarzą a przed świętami nabierała niezwykłej sprawności i szybkości w lepieniu pierogów, doglądaniu wczesniej wymienionego piernika, kręceniu maku po raz setny oraz sprzątaniu, jak to ona mówiła , izby.
Kiedy Babci-czarodziejki już nie było święta kojarzyły mi się z oczekiwaniem na ojca, który zwykle przed świętami pakował większe ode mnie walizki i wyjeżdżał a to do Bułgarii, a to na Węgry, a to do Rumunii handlować rodzimymi produktami wątpliwej jakości z naszymi południowymi sąsiadami.
Wracał po kilkunastu dniach z tak samo wypchanymi torbami, ale tym razem rarytasami, obłędnie pachnącymi brzoskwiniami, złoto-słonecznymi mandarynkami i czekoladą.
Teraz, po latach, święta nie kojarzą mi się z niczym co pamiętam z dzieciństwa.
Na siłę wieszane błyszczące choinki zaraz po Święcie Zmarłych, nachalne stragany z bombkami od połowy listopada, opłatek wrzucony niedbale do skrzynki pocztowej z rozpaczliwym "co łaska" i numerem konta, na którą tą "co łaskę" należy wpłacić.
Patrzę na to z politowaniem i nawet gdybym miała pominąć kwestię mojego podejścia do wiary, a którą zapewne niedługo przedstawię, to z pełną świadomością stwierdzam, że święta nie mają nic wspólnego ze świątecznością. Nabrzmiała, wszechobecna komercha, ot co.

środa, 10 grudnia 2008

Dzień, jak zwykłam, rozpoczynam od prasówki, ale od dni kilkunastu jednym z pierwszych moich czytań jest blog Marysi, wiem, że wstaje o absolutnie nieakceptowalnej dla normalnych ludzi porze, zanurza się w tych swoich cudownych herbatach i popełnia słowo pisane a mi w to graj.. Rozsiadam się na swoim obrotowym krzesełku przy olchowym biurku i zatapiam w jej rozmyślaniach.
Maryś o pszenicznych włosach i księżycowej buzi, ech... ten księżyc to się jej w życiu pojawia aż nazbyt często... Tak więc Maryś posiada to, czego wielu może jej pozazdrościć, giętkość pióra i akrobatyczną zdolność żonglowania słowem.. uwielbiam to.. Z gracją łani kluczy pomiędzy słowami, wersami , czasem poplącze wątki, że ze zdziwienia unosi mi się, lewa, a czasem też prawa, a czasem raz lewa, raz prawa brew po to by koniec końców zakrzyknąć V-O-I-L-A
Dzisiejszy wpis o podstępnie czającej się w czeluściach nocy bezwładnej ręce, która nie bacząc na jej podstawowe funkcje, czyli chwytanie, przy- i podtrzymywanie etc, etc po prostu wzięła i się osunęła, a to przecież NIE NADA!!, wywołał mnie do odpowiedzi.
Przypomniało mi to bardzo podobną historię, która mi się przytrafiła i to pewnie dlatego tak mnie to rozbawiło.
Lubię się uśmiechać tak radośnie, sama do siebie, bez grymasów, bądź wymuszonych krzywośmiechów naszych krajowych celebrities i tak też dzisiaj się uśmiechnęłam. Chyba coś ze mną nie tak rozbawia mnie odrętwiała ręka opadająca gdzieś tam nocą w Nadarzynie. Echh... :)
Miłego dnia dziewczyno w peruce :*

Niby siła

Odkąd sięgam pamięcią musiałam byc najlepsza, z trudem przychodziło mi odbieranie srebrnego medalu na zawodach albo kolorowego dyplomu za drugie miejsce w olimpiadach organizowanych na ten czas w liceach. W trzeciej klasie byłam szczęśliwą posiadaczką indeksów trzech uczelni, jak na ironię, całkowicie nie odpowiadających moim planom na przyszłość. Małomiasteczkowość przerażała mnie do granic możliwości, uśmiechałam się półgębkiem widząc sąsiadki z poduszkami pod łokciami, pysznie rozpartych na parapetach. Snuły swoje opowieści pomiędzy zapachem, smrodem??, z pobliskich zakładów mięsnych i turkotem przejeżdzającego Ursusa z przyczepą pełną buraka cukrowego. O ile sam burak był do zniesienia o tyle, ten sam Ursus, wracający z wysłodkami w ramach zapłaty przyprawiał mnie o mdłości.
Patrzyłam na te sceny dzień po dniu z coraz większym przerażeniem, myślałam wtedy - jak tu być najlepszą? W czym? Jedyne konkurencje w jakich mogłam stanąć to najbradziej zmysłowe napychanie kiełbasy podwawelskiej tudzież brockiej, albo fantazyjne okręcanie w parciany sznurek szynki dziadunia. A!! Zapomniałabym, mogłabym równie dumnie, z podniesionym czołem przyjmować rzeczone wcześniej buraki na stan albo wydawać wysłodki, a po kilku latach na pewno dostałabym awans i mogłabym przejść na taśmę "Cukru kryształu"
Cała ta sceneria już wtedy nie przystawała do moich wybujałych ambicji, nie widziałam siebie ani tam, ani w obrębie co najmniej 100 km, szanse otworzyły studia.. Takie jak sobie wymarzylam - dziennikarstwo. Ilość historii na pierwszym roku była absurdalna, historia Polski, historia starożytna, historia Węgier, historia powszechna, historia, histor, hist.... Wierzyć mi się nie chciało.
Przyjechałam z przysłowiową jedną torbą, stanęłam na wyjątkowo szpetnym Dworcu Stadion, wciągnęłam wielkim chaustem powietrze przesycone smrodem kebaba w bułce i hot-doga all in ( swoją drogą doznania aromatyczne nie odstające od tych, które znałam) i postawiłam pierwszy samodzielny krok..
Potem stawiałam ich coraz więcej i więcej, czasami tylko stawiając kolejny z nich padałam twarzą na bruk, bo nie sprawdziłam wcześniej, czy ktoś nie związał mi sznurówek....

niedziela, 7 grudnia 2008

Refleksje

Każdego niemalże dnia poznajemy nowych ludzi, jedni z nich zostają w gronie naszych znajomych, mniej lub bardziej lubiani, inni szybko popadają w zapomnienie, a jeszcze inni, i to im chcę poświęcić ten wpis, stają się kimś niezwykłym. Od tego tylko w czym są dobrzy zależy, kim będą dla nas samych. Jedni z nich będą dla nas mistrzami w jeździe motocyklem i to ich będziemy stawiać na piedestale jako specjalistów, inni oczytani i biegli w prozie i literaturze będą dla nas oczywistymi kompanami w dysputach o słowie pisanym, jeszcze inni nieocenieni będą jako kuglarze i komedianci i to oni będą najbardziej porządanymi osobnikami na kazdej,zwłaszcza niezachwycającej imprezie. Ale to nie o kierunkowych znajomych chciałam napisać. Został tylko jeden typ i to ten mnie zachwyca, choć nie wiele znam takich przypadków.
Poznałam go w miejscu nie mającym nic wspólnego z romantyzmem, we wszechobecnym internecie. Opis zwięzły, konkretny , bijący szczerością, bez cienia zakłamania, z jasno i klarownie sformułowanymi oczekiwaniami. Pierwsze odczucia po spotkaniu, raczej powierzchowne, dotyczące fizjonomii, ale każde kolejne coraz bardziej wyczekiwane "randki" odkrywały przede mną coś, czego wcześniej nie doświadczyłam - absolutną fascynację osobą.
Kuba, bo o nim mowa ,pojawił się w moim życiu jak coś, a raczej ktoś, kogo zadaniem, nawet jeśli podświadomym, jest pokazać, że świat nie kończy się tu gdzie najczęściej wszyscy widzą jego koniec, ale właśnie tam się zaczyna. Każdego dnia patrzyłam na niego z zachwytem uchodzącym małemu dziecku, choć to zrozumiałe, bo tak się wtedy czułam. Jeśli kiedykolwiek, jako licealistka, na przerwach pomiędzy znienawidzoną chemią a wyjątkowo interesującą mnie biologią z koleżankami próbowałyśmy wyobrażać sobie ideał mężczyzny to On był tym, którego wykroiłam z szablonu. Piekielnie inteligentny, z niewiarygodnym poczuciem humoru, eudyta w każdym calu z ogromnym dystansem do siebie i świata, ktoś od kogo energia bije nawet jeśli założyłby zbroję umieszczoną w całkowitej próżni. Przy nim odzyskiwałam spokój i poczucie własnej wartości, przy nim zaczęłam się uśmiechać, ba, śmiać się, nie było to łatwe biorąc pod uwagę permanentny stan zacietrzewienia i obrazy majestatu na wszystko i wszystkich. Zastałe mięśnie twarzy wykrzywione przez tak długi czas, powoli , systematycznie rozćwiczały się, po to, żeby wrócić do poprzedniej formy, do tego momentu, kiedy prym wiodły beztroska i najzwyklejsza w świecie radość.
To on nauczył mnie hedonistycznego podejścia do życia, bez zastanawiania się, czy tak wypada czy nie, to przez niego mogłam zdjąć pokutną włosiennicę i znów oddychać pełną piersią.
Patrzyłam i słuchałam go jak zahipnotyzowana zastanawiając się wielokrotnie jak to możliwe, żeby żyć pełnią szczęścia jednocześnie będąc zdeklarowanym singlem, wyrzucałam wtedy sama sobie, że nie jestem wystarczająco inteligentna bądź atrakcyjna, żeby mógł ofiarować mi więcej niż tę przereklamowaną przyjaźń, ale przyszedł czas, że to zrozumiałam. To nie był proces, to stało się pewnego dnia po przeczytaniu poraz dwusetny czegoś, co napisał kilka lat temu. Wtedy dotarło do mnie, że to co od niego dostaję jest po stokroć ważniejsze i trwalsze, niż to, czego oczekuję. Wolność i pełna swoboda.
Dzięki niemu pozbyłam się większości kompleksów, które mnie toczyły, to on sprawił, że znikły strachy, które coraz częściej dawały o sobie znać.
Wzbogacał mnie każdego dnia, nieświadomie, bądź świadomie ( nie dbam o to), pokazując nowe rzeczy bądź snując opowieści pomiędzy otumiającymi zapachami tajskiej kuchni i kolejnym zastrzykiem z insuliny.
Nauczył mnie pokory do samej siebie, tego nie musiał literować, kiedy patrzyłam z jaką wprawą i systematycznościa, acz z uśmiechem, wbija kolejny raz w ciągu dnia igłę, żeby zmierzyć poziom cukru, przestawałam pamiętać o moim aparacie na zębach i tym bardziej karciłam sama siebie za próżność, którą w sobie mam.
Zazdrościłam mu pogody ducha, którą w sobie ma i tego blasku, który sprawia, że wszystko wokół wydaje się łatwe i przyjazne, ale wiedziałam jedno- kiedyś będę taka jak on. Odważna, zdecydowana, żądna przygód, że nie będę tym o kim pisał, czyli owcą zaganianą za pomocą kija, chciałam tego, czego on już doświadczał, chciałam wiedzieć kto jest właścicielem pastwiska.
Realizuję to dzień po dniu i sama łapię sie na tym, że często podejmując nawet najdrobniejsze decyzje zastanawiam się jak zrobiłby to On. Chciałabym, żeby był ze mnie dumny....

czwartek, 4 grudnia 2008

Piramida pokarmowa

Jak co czwartek nadszedł dzień mordu, pobliski Leclerc obfituje w ofiary, nieświadomie jeszcze, tupiących po plastikowo-metalowych klatkach.
-Pani życzy?
-Dwie myszy
-Jakieś preferencje?
Ganz egal, pomyślałam z niemiecka, ale już po polsku odpowiedziałam:
-Bez znaczenia, je wszystko..
Myszy zamieszkały na swoje ostatnie chwile w mało przyjaznym pudełku w jaki zwykło się pakować grecką sałatkę tudzież kawowe lody. Z zaciekawieniem, jak zawsze, obserwowałam ile energii owe stworzenia posiadają, nie spoczywają nawet na moment, bez chwili przerwy kopią w specjalnie dla nich utartych trocinach jakby były w posiadaniu co najmniej mapy skarbów z dokładnie tam postawionym krzyżykiem zwiastującym nagrodę za trud. Zafundowałam im, w dosłownym tego słowa znaczeniu, ostatnią podróż, samochodem.A jakże!!!
Morelia wiedziała, że pakunek który trzymam w ręce jest dla niej, niespokojnie poruszyła trójkątnym łebkiem, ze zdwojoną prędkością wysunęła granatowy język i zaczęła układać ciało w charakterystyczne "S", swoją drogą "S" to chodliwa litera, np. szybowce składając się do lądowania, przy podchodzeniu do płyty też z niej korzystają, ale o tym potem...
Nie jestem bez serca.... To tylko piramida pokarmowa....

Skurcz nerki i wątroby

Jestem nerwusem, ale nie takim zwykłym nerwusem, ja jestem nerwusem pisanym przez piękne, wykaligrafowane cyrylicą, wielkie "N". Są dwie osoby na świecie, które potrafią wyprowadzić mnie z równowagi, jedną jest mój brat, drugą cała transportowa społeczność.
Co mnie, humanistkę z wykształcenia, podkorciło do tego cholernego transportu? Nie wiem, mogę tylko domniemać, a to, że codziennie coś innego, a to, że nowi ludzie każdego dnia, a to, że adreanlina, a to coś tam coś tam, parafrazując posłankę Kruk. I wydawać by się mogło, że wszystko gra, ano gra, tyle, że nie zawsze.
Zdarzają się bowiem takie dni jak dziś, że jedynego wyboru jakiego można dokonać to czy zjeść śniadanie o 15:30, czy już zaczekać do końca i zjeść z pietyzmem i celebrą wczesnopopołudniową kolację, bo jak na najnormalniejszą kobietę przystało oczywiście jestem na diecie, więc jedzenie po 18:00 nie wchodzi w grę.
Telefonów na biurku mam dwa, pytam czemu nie jeden kiedy przychodzi Pan z centrali? A tenże sam uroczy Pan bez górnej czwórki odpowiada:
-Bo jak będzie Pani rozmawiała przez jeden to na drugi też będzie się można dodzwonić, proste tak?
Zastanawiam się chwilę i niestety z niekłamanym zdziwieniem jestem zmuszona odpowiedzieć, tttttaaaaakk, proste. Pan montuje świeżutki telefon a ja tymczasem grzebię w sieci..
Chirurgia plastyczna, klinika urody, medycyna estetyczna.. Wybieram pierwszy z brzegu
-Dzień dobry, czy jest możliwość doszycia jeszcze jednej pary uszu i wszczepienia przynajmniej
1 m2 istoty szarej?
-Wariatka- słyszę
Coś w tym jest.....

środa, 3 grudnia 2008

Narodziny Wenus..
Wybrane na prędce Liceum Ogólnokształcące o profilu humanistycznym okazało się strzałem w dziesiątkę, dzień po dniu, tydzień po tygodniu utwierdzałam się w przekonaniu, że to nie całki i matryce w duszy mi grają. Lekkość pióra, poetyckie akrobacje i rymy, nawet częstochowskie wyciągały po mnie swoje macki i z zadziwiającą precyzją lokowały mnie pośród swoich włości.. Nie broniłam się.. Oddawałam się ich naukom i coraz częściej z rumieńcem na twarzy zaczynałam "podpisywać", czy potrzebnie? Czas miał to zweryfikować...