Każdego niemalże dnia poznajemy nowych ludzi, jedni z nich zostają w gronie naszych znajomych, mniej lub bardziej lubiani, inni szybko popadają w zapomnienie, a jeszcze inni, i to im chcę poświęcić ten wpis, stają się kimś niezwykłym. Od tego tylko w czym są dobrzy zależy, kim będą dla nas samych. Jedni z nich będą dla nas mistrzami w jeździe motocyklem i to ich będziemy stawiać na piedestale jako specjalistów, inni oczytani i biegli w prozie i literaturze będą dla nas oczywistymi kompanami w dysputach o słowie pisanym, jeszcze inni nieocenieni będą jako kuglarze i komedianci i to oni będą najbardziej porządanymi osobnikami na kazdej,zwłaszcza niezachwycającej imprezie. Ale to nie o kierunkowych znajomych chciałam napisać. Został tylko jeden typ i to ten mnie zachwyca, choć nie wiele znam takich przypadków.
Poznałam go w miejscu nie mającym nic wspólnego z romantyzmem, we wszechobecnym internecie. Opis zwięzły, konkretny , bijący szczerością, bez cienia zakłamania, z jasno i klarownie sformułowanymi oczekiwaniami. Pierwsze odczucia po spotkaniu, raczej powierzchowne, dotyczące fizjonomii, ale każde kolejne coraz bardziej wyczekiwane "randki" odkrywały przede mną coś, czego wcześniej nie doświadczyłam - absolutną fascynację osobą.
Kuba, bo o nim mowa ,pojawił się w moim życiu jak coś, a raczej ktoś, kogo zadaniem, nawet jeśli podświadomym, jest pokazać, że świat nie kończy się tu gdzie najczęściej wszyscy widzą jego koniec, ale właśnie tam się zaczyna. Każdego dnia patrzyłam na niego z zachwytem uchodzącym małemu dziecku, choć to zrozumiałe, bo tak się wtedy czułam. Jeśli kiedykolwiek, jako licealistka, na przerwach pomiędzy znienawidzoną chemią a wyjątkowo interesującą mnie biologią z koleżankami próbowałyśmy wyobrażać sobie ideał mężczyzny to On był tym, którego wykroiłam z szablonu. Piekielnie inteligentny, z niewiarygodnym poczuciem humoru, eudyta w każdym calu z ogromnym dystansem do siebie i świata, ktoś od kogo energia bije nawet jeśli założyłby zbroję umieszczoną w całkowitej próżni. Przy nim odzyskiwałam spokój i poczucie własnej wartości, przy nim zaczęłam się uśmiechać, ba, śmiać się, nie było to łatwe biorąc pod uwagę permanentny stan zacietrzewienia i obrazy majestatu na wszystko i wszystkich. Zastałe mięśnie twarzy wykrzywione przez tak długi czas, powoli , systematycznie rozćwiczały się, po to, żeby wrócić do poprzedniej formy, do tego momentu, kiedy prym wiodły beztroska i najzwyklejsza w świecie radość.
To on nauczył mnie hedonistycznego podejścia do życia, bez zastanawiania się, czy tak wypada czy nie, to przez niego mogłam zdjąć pokutną włosiennicę i znów oddychać pełną piersią.
Patrzyłam i słuchałam go jak zahipnotyzowana zastanawiając się wielokrotnie jak to możliwe, żeby żyć pełnią szczęścia jednocześnie będąc zdeklarowanym singlem, wyrzucałam wtedy sama sobie, że nie jestem wystarczająco inteligentna bądź atrakcyjna, żeby mógł ofiarować mi więcej niż tę przereklamowaną przyjaźń, ale przyszedł czas, że to zrozumiałam. To nie był proces, to stało się pewnego dnia po przeczytaniu poraz dwusetny czegoś, co napisał kilka lat temu. Wtedy dotarło do mnie, że to co od niego dostaję jest po stokroć ważniejsze i trwalsze, niż to, czego oczekuję. Wolność i pełna swoboda.
Dzięki niemu pozbyłam się większości kompleksów, które mnie toczyły, to on sprawił, że znikły strachy, które coraz częściej dawały o sobie znać.
Wzbogacał mnie każdego dnia, nieświadomie, bądź świadomie ( nie dbam o to), pokazując nowe rzeczy bądź snując opowieści pomiędzy otumiającymi zapachami tajskiej kuchni i kolejnym zastrzykiem z insuliny.
Nauczył mnie pokory do samej siebie, tego nie musiał literować, kiedy patrzyłam z jaką wprawą i systematycznościa, acz z uśmiechem, wbija kolejny raz w ciągu dnia igłę, żeby zmierzyć poziom cukru, przestawałam pamiętać o moim aparacie na zębach i tym bardziej karciłam sama siebie za próżność, którą w sobie mam.
Zazdrościłam mu pogody ducha, którą w sobie ma i tego blasku, który sprawia, że wszystko wokół wydaje się łatwe i przyjazne, ale wiedziałam jedno- kiedyś będę taka jak on. Odważna, zdecydowana, żądna przygód, że nie będę tym o kim pisał, czyli owcą zaganianą za pomocą kija, chciałam tego, czego on już doświadczał, chciałam wiedzieć kto jest właścicielem pastwiska.
Realizuję to dzień po dniu i sama łapię sie na tym, że często podejmując nawet najdrobniejsze decyzje zastanawiam się jak zrobiłby to On. Chciałabym, żeby był ze mnie dumny....